Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

Grzegorz został na noc, aby w razie jeżeliby się gorzej zrobiło, pomoc dać i doktora sprowadzić.

VI.

Stary kawaler rozchorował się na prawdę. Od tygodnia życie jego wisiało na włosku, dwa razy na dzień przychodził lekarz, a na zapytania Wicusia stanowczej odpowiedzi dać nie mógł, czy też nie chciał.
— Nic, panie, nie wiem — mówił — prorokiem nie jestem, w przyszłości nie czytam. Źle jest, choroba poważna, a pacyent stary — może przetrzyma, a może nie przetrzyma. Czy pan jest interesowany w tej kwestyi?
— Oczywiście, jest to mój dziadek, więc...
— Aha, dziadek bezdzietny, a podobno bogaty. Może więc życzysz pan sobie, żeby testament zrobił?
— Nic mi na tem nie zależy — rzekł Wicuś, siląc się na obojętność — jestem dość zamożny i nie potrzebuję oglądać się na spadki.
— Tem lepiej dla chorego — rzekł doktór.
— Nie rozumiem.
— Bo widzi pan, chorzy nie lubią widzieć przy sobie rejenta i spisywanie ostatniej woli nie sprawia im przyjemności. Działa to fatalnie, chory bowiem domyśla się, że już nie ma żadnej nadziei i że musi się pożegnać z tym światem. Jeżeli więc pan nie