— W istocie, tak...
— Wujaszek wygląda strasznie. Ratujmy go, trzeba po lekarzy posłać.
— Robi się wszystko co można, za chwilę powróci Grzegorz, służący dziadka i poślę zaraz po doktora.
— Ja bo muszę wracać do domu, moja opiekunka nie wie, gdzie jestem i niepokoi się zapewne. Ja tu znów przyjdę z nią, albo z jej siostrą.
— Ja tu ciągle będę.
— Pan także potrzebuje wypoczynku, po kilku nocach niespanych.
Wyszła, podawszy Wiciusiowi rękę drobną, zgrabną, w czarnej rękawiczce; młody człowiek padł na fotel i zakrył oczy rękami. Opanowywało go straszne znużenie i senność, od której całym wysiłkiem woli się bronił, a jednak zupełnie obronić się nie mógł. Znajdował się w stanie pół-czuwania i półsnu; nie zatracił świadomości, a równocześnie widział przed sobą złudne, jakby w majaczeniu sennem, obrazy. Chwilami zdawało mu się, że jest na wsi, wśród pól i lasów, że słyszy śpiew ptasząt i dalekie echo pieśni żeńców, to znów, że się z wieży wiejskiego kościołka dzwony odzywają — i wnet obraz znikał i powracała przed oczy rzeczywistość: umierający starzec o woskowo-żółtej twarzy, a nad nim pochylona młoda dziewczyna w sukni. Świeży
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/212
Ta strona została skorygowana.