Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

czasu do czasu wyschłą pierś jego podnosiło westchnienie. Po skończonym obrządku i modlitwie, kiedy sługa Boży odszedł, obie kobiety powstały i przeszły do pierwszej stancyi, przy chorym Grzegorz pozostał.
— Co się stało, proszę pani — zapytał Wicuś spłakanej dziewczyny — co się tu porobiło, przecież zasnąłem niedawno.
— Spał pan blisko ośm godzin — rzekła Zosia — zmęczenie wzięło górę. Przez ten czas, posyłałyśmy dwa razy po doktora, był, nic dobrego nie wróżył. Chory zażądał spowiednika.
— Dla czegóż mnie nie obudzono?
— Grzegorz chciał to zrobić, ale nie pozwoliłyśmy. Trzeba przecież odpocząć. Pani Wojciechowska, osoba u której mieszkam od dzieciństwa, która zastępuje mi matkę, dowiedziawszy się że wujaszek tak niebezpiecznie chory, przyjechała ze mną natychmiast. Och, panie! co to za cios dla nas, co za cios straszny! Jedyna nadzieja w Bogu. On miłosierny, ulituje się nad nami i odwróci...
Z przybyciem kobiet ponure mieszkanie pana Dominika ożywiło się trochę, uporządkowały one naprędce straszny nieład, jaki tu zawsze panował. Kazały Grzegorzowi piece pootwierać, żeby trochę powietrze odświeżyć. Opiekunka Zosi, gorliwie się do rzeczy zabrała, chory dzięki temu miał świe-