Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

wać może, ja twego szczęścia pragnę i więcej niż przypuszczasz, dopomódz ci w tem chcę.
— Mój dziadku!
— Pozwól wytłómaczyć się jaśniej — a przedewszystkiem dowiedz się, kto ja jestem.
— Zdaje mi się, że to wiem.
— Właśnie, że nie wiesz. Miałem brata, ale usposobienia nasze różniły się, nadto zaszła pomiędzy nami pewna okoliczność, która nas ostatecznie poróżniła ze sobą. Nie będę ci opowiadał szczegółów. Na drodze naszej stanęła kobieta, bracia byli rywalami — obadwaj nieszczęśliwymi, gdyż przedmiot miłości dostał się trzeciemu. Pomimo takiego rozwiązania tej kwestyi, pomiędzy mną a bratem stanął jakiś cień przykry, a że okoliczności tak zrządziły, że on wyjechał na mieszkanie na wieś — ja zaś pozostałem w Warszawie — stosunki prawie że zostały zerwane. Widywaliśmy się bardzo rzadko, a spotkania nasze były zawsze etykietalne i oziębłe. Brat mój ożenił się, miał trzy córki, jedna z nich właśnie jest twoją matką. Z temi jego córkami, a mojemi synowicami, nie miałem żadnych relacyj — i zapewne nie wiedziałbyś dotychczas o mojem istnieniu, gdyby nie wieści o mojem bogactwie, które doszły i do was.
— Proszę...
— Nie zaprzeczaj, bo tak jest jak mówię. Za-