że istnieje na świecie; przez dłuższy czas byliście przy mnie razem, rozmawialiście i dziwiłbym się gdyby było inaczej, zawiązała się między wami sympatya. Obawa mnie przejęła.
— Ależ dla czego? dla czego, na Boga!
— Dla powodów, którem ci już wyłuszczył, mój chłopcze, dla tego, że niestety, nie widzę w tobie odpowiedniego przewodnika i opiekuna dla mojej sierotki, oto dla tego. Starałem się nie dopuścić do bliższej znajomości między wami, a to tem więcej, że jak zauważyłem, Zosia także ma skłonność do ciebie. Tymczasem trzeba ci wiedzieć, że o nią chce się starać młody człowiek, z majątkiem, ze stanowiskiem, z wyrobionym już charakterem, taki, któryby jej zapewnił los, przyszłość, a może i szczęście. Zosia jest sierotą po moim towarzyszu pracy i przyjacielu serdecznym, opiekowałem się nią dotąd i chciałbym tę opiekę doprowadzić do końca. Zdawało mi się, że ów człowiek, o którym wspomniałem, zastąpi mnie godnie i że będę mógł umrzeć spokojnie, z przekonaniem, że obowiązek mój spełniłem do końca.
Wicuś posmutniał bardzo i głosem bezdźwięcznym zapytał:
— I cóż stoi temu na przeszkodzie?
— Ty.
— Ja?
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/234
Ta strona została skorygowana.