ani o kupnie zielonego zboża, lub owych białych run, które mają dopiero urosnąć na owcach. Pan Michał i pan Piotr zaczęli się emancypować z pod przewagi swych małżonek i na wzór swego szwagra Edwarda, stali się z początku oszczędni, a następnie skąpi i w skąpstwie tem coraz bardziej awansują. Prawdę powiedziawszy, rozrywki nie ma żadnej, bo któżby uważał za rozrywkę zwykłą herbatę, lub preferansa po szelągu. Pan Piotr i pan Michał, dawniej tak gościnni, teraz nie lubią gdy kto przyjedzie, gdyż dla oszczędności poodprawiali ekonomów i muszą sami bardzo rano wstawać i na skutek tego wieczorami spać im się chce okropnie.
Jedyny raz można było się zabawić co się zowie, na weselu pani Sewerynowej, owej wdówki z Bednarki, która wyszła za mąż za doktora, bo wesela Klarci, najstarszej córeczki państwa Edwardów, nie ma co liczyć. Pan Edward wprost oświadczył, że gdy biedna dziewczyna (ona biedna!) idzie za dzierżawcę, będącego na dorobku, to się hucznego wesela nie wyprawia. Było więc sobie tak zwyczajnie, coś trochę lepszego niż tańcująca herbata, ale nie wiele.
Przyjechał na tę uroczystość i dziadzio Dominik z Warszawy. Wszyscy byli ciekawi, jaki też prezent da wnuczce.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/239
Ta strona została skorygowana.