Nie dla tego żeby na pensyi było bardzo źle, owszem, masa koleżanek, gwar ciągły, umiarkowana agitacya na świeżem powietrzu, para za parą i nóżka za nóżką, podobały się dziewczynce... I nie dla tego Kloci było ciężko, że pani przełożona, bardzo hojna, gdy szło o francuzczyznę, miała wręcz przeciwne zasady pod względem bułek: że o ile szczodrze pragnęła napychać główki swych pupilek, o tyle bardzo umiarkowanie zasycała ich apetyt — nie! Serdeczny, kochany ojczulek pieniędzy córeczce nie żałował i miała ona zawsze fundusze na ciasteczka francuskie, babki śmietankowe i figielki z kremem, więc można było uzupełniać szczupłość pensjonarskich porcyjek...
Zresztą! ktoby się o takie drobiazgi kłopotał. Starsze panienki zrobiły kolumbowe odkrycie, że w braku mięsa i innych subsancyj białkowatych, można jadać sproszkowany węgiel drzewny, kredę pławioną, piasek biały, tynk ze ściany i ołówki Fabera — i że są to potrawy bardzo smaczne i pożywne, zwłaszcza, gdy się je od czasu do czasu zakrapia octem lub kwaskiem cytrynowym, rozpuszczonym w wodzie; ale Klocia nie mogła się jakoś do tej teoryi przekonać. Była to dziewczyna niepodobna do swoich koleżanek, tęga, rumiana, trochę niezgrabna, ale zawsze zdrowa i silna...
Nie dawano jej też na drugie śniadanie tłuszczu
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/30
Ta strona została skorygowana.