Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

z wątroby stokfisza, ani syropu jodowego z chrzanem, ani liści orzechowych, ani innych smakołyków, jakimi niektóre pensjonarki za umiarkowaną oddzielną opłatą częstowano uprzejmie.
Głównym ówczesnym ciężarem życia Kloci była arytmetyka, przeklęta nauka, którą, gdyby świat miał rozum, wyrzuciłby już dawno do spiżarni, lub do piwnicy, aby ją szczury zjadły.
Co wtorek, czwartek i co sobota stawała przed biedną dziewczynką ta zmora, sucha jak pieprz, najeżona cyframi, zimna jak lód, a trudna... Boże! jaka trudna...
A przecież trzeba się było uczyć, trzeba się było męczyć, szarpać z tą szkaradną tabliczką mnożenia gryźć ułamki!...
Myślała sobie Klocia, że jeżeli kiedyś tam, gdy się zestarzeje, będzie musiała sprawić sobie sztuczne zęby, to tylko z powodu ułamków i jakiejś zagmatwanej reguły trzech, tej dziwacznej ciuciubabki, w którą każą grać pensjonarkom i szukać jakiegoś niewiadomego czwartego... I żeby to chociaż był chłopczyk!
Nauczyciel tego przedmiotu, najnudniejsza kreatura, jaka kiedykolwiek istniała pod tym stopniem szerokości geograficznej, nieraz przepowiadał, że Klocia nie będzie Newtonem...
Sądził zapewne nieznośny dziadzisko, że Klocię