tą przepowiednią strasznie zmartwi. Nie będzie Newtonem! Wielkie rzeczy... alboż Klocia nim być może...
Jest to i niemożliwe i niepotrzebne... Klocia jest Klocią i wcale nie życzy sobie być jakimś łysym, zatabaczonym nudziarzem, który zresztą już sobie umarł podobno...
Także koncept!
W tej walce z arytmetyką i innymi łatwiejszymi już przedmiotami biegły lata, podczas których Klocia ulegała pewnym transformacjom.
Z chwilą przyjścia na pensję była podobna do pękatej baryłki lub też do nizkiego okrągłego pieńka; następnie zaczęła się wydłużać i robić jeszcze niezgrabniejszą niż przedtem; dalej stała się podobną do oskubanej indyczki, a wreszcie... coraz częściej zaglądała do lustra.
Zdawało jej się, że przystojnieje, i koleżanki potwierdzały to przypuszczenie...
Trafiło się jej być w tym czasie na wieczorku u swojej kuzynki, która ją co kilka tygodni zapraszała do siebie — i... wydziwić się Klocia nie mogła, jak ją ciągle zapraszano do tańca, ją! a przecież jeszcze rok temu, na takim samym wieczorku, żaden pan na nią nie spojrzał i tańczyła tylko z uczniami — i to z małymi bąkami z drugiej, trzeciej klasy najwyżej.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/32
Ta strona została skorygowana.