Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

kie razem wzięte fakultety medyczne całego świata nie posiadają dostatecznej kompetencyi.
Biedna Klocia; ona kochała swego męża tak, jak się kocha dobrego dziadunia lub wujaszka, i przykro jej było widzieć, że wujaszek ten cierpi, że go siły z każdym dniem opuszczają, że mu nagle włosy, które farbować przestał, zbielały i siwa broda urosła...
Biedna Klocia!
Pielęgnowała go jak siostra miłosierdzia, czuwała nad nim, jak nad dzieckiem, wzywała najpierwsze znakomitości, ale te kiwały tylko głowami, jakby chcąc wypowiedzieć tym gestem złowrogie «non possumus.»
I po roku wspólnego pożycia Klocia przywdziała żałobę.
Ślicznie jej było w czarnej sukni, w długim czarnym welonie, i śmiało rzec można, że wyglądała niby wyrzeźbiony prześlicznie posąg smutku, na którego ustach błądzi powstrzymywany silnie, a przecież buntujący się ciągle uśmieszek. Pewien doświadczony mąż, wielki znawca serc i wdzięków niewieścich, istny ekspert, którego możnaby w pewnych wypadkach zapraszać na posiedzenia sądowe, orzekł, ujrzawszy strapioną Klocię, że nie wyobraża sobie, aby mógł istnieć na świecie piękniejszy karmelek, owinięty w czarny papier.