czajną przygodę niejakiej panny Agaty, młodszej z przeciwka, która miała narzeczonego szewca, ogłosiła zapowiedzi ze ślusarzem, a ostatecznie przed dwoma tygodniami wyszła zamąż i to całkiem naprawdę za takiego, co w browarze jest i piwo po szynkach rozwozi.
Sens moralny tej opowieści był, że czasem delikatny flircik, jeżeli jest prowadzony zręcznie, doprowadzić może do najświetniejszych rezultatów. Panna Agata teraz jest stateczną mężatką i chodzi za Żelazną Bramę, codzień, jak zapisał, w białym czepeczku, z teką tekturową zieloną na prowjanty.
Ktoby się tego spodziewał!... Teraz taka pani mieszka w suterenie na Krochmalnej, co sobota świeci lampkę przed obrazem, ma sześć poduszek pod sam sufit, komodę jesionową, a jak jej raz mąż nie bardzo grzeczne słowo powiedział, to go przecież tak zbiła rzetelnie, że przez trzy dni z podwiązaną twarzą Warszawę objeżdżał i w siedemdziesięciu czterech szynkach musiał opowiadać, że go zęby nagle zabolały z zawiania.
Jak to czasem niewiadomo z czego wyrasta najstateczniejsza kobieta!
Do sali wchodzi ciotka Klotylda, dyskurs się przerywa, jakby go kto siekierą uciął.
Zdaje się, że teraz jest najodpowiedniejszy moment do naszkicowania portretu ciotki.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/41
Ta strona została skorygowana.