się z moich skrupułów, ale ja powiedziałam: Nie! O! była nawet z tego powodu między nami sprzeczka, bo ja wypaliłam mężowi otwarcie: możesz mi żałować na suknie, nie wyprawiać w domu wieczorków, chociaż jest córka na wydaniu, wszystko możesz — ale co do moich przekonań — przepraszam i za pozwoleniem! Niewolno! Moja praca, mój czas, nawet zawody moje i cierpienia do pana należą — ale moja dusza jest moja własna wyłącznie i w czem ta dusza ma jeździć do kościoła, nie pan będziesz decydował — tylko ja! Dobrze mu powiedziałam?
— Doskonale.
— O! on to uczuł, boleśnie nawet uczuł, bo wyobraź sobie: zapalił fajkę i poszedł do ogrodu... A o Piszczykowskich mówiłam już Kloci?
— Nie jeszcze.
— Wobraź sobie, to jest dopiero awantura, romans, tragedja, teatr, co chcesz, a na zakończenie wszystkiego bankructwo i separacya. Ernestynko! — dodała — czy ty rozumiesz, co znaczy separacya?
— Nie, mamo, nie rozumiem.
— Widzisz, Klociu, jakie to złote dziecko! O tak, Ernestynko!... nie wymiawiaj nigdy tego wyrazu...
— Czy jest nieprzyzwoity, mamo?...
— Cóż znowu! skoro ja go wymawiam!... tylko nie jest odpowiedni dla twego wieku... jeżeli chcesz, to ci wytłumaczę jego znaczenie...
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/50
Ta strona została skorygowana.