— Cóż to znaczy, mateczko?
— Patrz, Klociu! ona nie wie, co to znaczy!
— Co prawda, Julciu, ja także dobrze nie rozumiem — rzekła ciotka.
— A widzicie, słusznie mówi przysłowie, że niema tego złego, coby na dobre nie wyszło... Uważaj, droga Klociu, opowiem ci, jakie miałam szczególne zdarzenie w roku zeszłym... ale możem ci już kiedy... o tem mówiła.
— Ale o czem?
— O spiżarni, o moim nadzwyczajnym wypadku w spiżarni... Nie wiesz?
— Nie.
— A zatem, Klociu kochana, posłuchaj, opowiem króciutko. Były żniwa, w domu ani żywego ducha, a ja, już nie pamiętam po co, poszłam do spiżarni. Szafarka nasza, Onufrowa, także nie pamiętam po co, przechodziła koło spiżarni, a że jest o nasze dobro bardzo dbała, więc, ujrzawszy klucz i sądząc, że ja zostawiłam go przez zapomnienie, co istotnie czasem mi się zdarza, przekręciła go dwa razy, wyjęła, schowała do kieszeni i pobiegła z sierpem na pole.
— Biedna Julciu! siedziałaś więc w kozie.
— Naturalnie, nawet przez okno wyjść nie mogłam, gdyż przed dwoma laty ukradli mi szynkę i kazałem wtedy kraty żelazne do okna zrobić. Za-
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/65
Ta strona została skorygowana.