Wiedzieć trzeba, że pan Marcin, gospodarz zawołany i myśliwy wielki, miał swój specyalny język. Każdą kobietę nazywał kuropatwą, a małe dziewczynki przepiórkami. Kawaler zwyczajny, według jego słownika, zwał się bekas, taki jak doktor, to był dubelt dobrze oblany, ludzi starszych i żonatych nazywał cietrzewiami, a własnej żonie dawał tytuł sowy.
— Szczęśliwa, szczęśliwa kuropatwa! — powtórzył kilkakrotnie. — Bo ja zawsze powiadam...
Ale nie powiedział, gdyż zrobił się krzyk na folwarku, więc wybiegł zobaczyć, co się stało.
W jednym z następnych listów pisała Ernestynka:
«Zapytuje mameczka, czy mi serce bije i czy pamiętam zalecenia mamy, aby wszystkie landszturmy rozwinąć. Cóż odpowiem? Biję, rozwijam, marzę, bawię się, przechodzę istny sen na kwiatach!
«Są takie chwile, że pisywałabym wiersze.
«Doktor bywa u nas bardzo często, naradzają się z ciotką, zapewne nad przyszłością naszą.
«On jest bardzo grzeczny, kilkakrotnie dawał mi do zrozumienia, że ładnie wyglądam i że mi w różowym kolorze do twarzy. Jednego dnia przysłał dwa prześliczne bukiety. Było to bardzo pięknie z jego strony...
«Jedna pani, jak się dowiedziała o tem, rzekła z westchnieniem do ciotki: «Są jednak jeszcze męż-
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/72
Ta strona została skorygowana.