rozumieć, gdyż własnych koni nie trzymali, a i ową karetę wzięli tylko dla zwyczaju i dla oka ludzkiego, żeby nie razić znajomych i nie dostać się wprost od ołtarza na pastwę złośliwych języków.
Równie zdrowo i szczęśliwie mogli przyjechać dorożką, lub też przyjść pieszo, ale cóżby na to powiedzieli znajomi, krewni, lokatorowie, rządzca, stróż i cały ten światek, co w wielkiem mieście jest jakby małem miasteczkiem, zbiorowiskiem pewnej liczby osób i rodzin, krytykujących się nawzajem, znających doskonale zwyczaje, sposób życia, nałogi i śmiesznostki swych bliźnich. Dla nich to trzeba było wynająć karetę i to karetę porządną, z pierwszorzędnego zakładu, dla nich, dla krewnych obrażonych, że ich na wesele nie proszono, że nie wyprawiono uczty z sutem przyjęciem, z winem, z tańcami.
Gdyby jeszcze karety nie było, ogłoszonoby państwa młodych za skąpców pierwszego rzędu, a oni przecież byli tylko oszczędni i nie lubili grosza napróżno wydawać. Po powrocie z kościoła pan młody udał się do swoich pokoików. Zdjął frak, zapalił cygaro i zabrał się do czytania «Kuryera», pani młoda zaś w swoim buduarze wydobyła się z szeleszczących jedwabiów, aby przywdziać zwykły ubiór codzienny.
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/84
Ta strona została skorygowana.