— Sześćset rubli, mój Jędrusiu, piechotą nie chodzi.
— Zapewne.
— Po roku możesz braciszku sześć listów zastawnych kupić, albo w inny sposób te pieniądze zużytkować.
— Kupiłbym listy.
— Ja wiem, że jesteś człowiek, szanujący grosz, i dla tego cię głównie namawiam.
— Kiedy bo widzisz...
— O cóż ci chodzi? Mieszkanie darmo.
— A darmo.
— Obiady darmo.
— Zapewne, ale jakie? Otóż to kwestya — kobieta skąpa.
— Skąpa, lecz jada dobrze, spojrzyj no na nią, jaka tusza, jakie kształty... Już mów ty sobie, co chcesz, ale skąpa takby się nie upasła na żaden sposób.
— Różnie to bywa, mój kochany.
— Juściż tak; mogą być pewne niedogodności, ale ogólnie biorąc interes jest dobry... Niech kto chce sądzi, a przyzna, że dobry. Napracować się nie napracujesz, a że się przejdziesz do hypoteki, do rejenta, lub do sądu, to dla ciebie fraszka.
— Oho!
— Ja jej też powiedziałem, żaden adwokat taki
Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/92
Ta strona została skorygowana.