Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

konań, doświadczony prawnik, emeryt — ty miałbyś się bać?
— A jednak tak jest.
— Ho, ho, dziwi mnie to, bardzo mnie to dziwi. Zastanów że się człowieku, że to małżeństwo właściwie nie będzie małżeństwem.
— Prawnie będzie zawarte tak dobrze jak i każde inne.
— Ale faktycznie...
— I faktycznie do pewnego stopnia będzie.
— Ehe!
— Ależ tak; wobec Boga i ludzi ja będę jej mężem, a ona moją żoną.
— I cóż ci to w rezultacie szkodzi.
— Niby nic, ale zawsze.
Pan January za wygranę nie dał; dotąd perswadował, tłómaczył, przekładał, aż skłonił pana Andrzeja do stanowczego kroku i skojarzył parę, za co podobno dostał jakieś wynagrodzenie od pani młodej.
To też teraz po pierwszej sprzeczce małżeńskiej, pan Andrzej był na kolegę Januarego zagniewany bardzo. Chodził po pokoju swym i mruczał.
— Łajdak, zdrajca, ładnie mnie wykierował i to przyjaciel, kolega... A niechże cię piekło pochłonie z takiem koleżeństwem. Zaraz na pierwszym kroku, ja, człowiek poważny, solidny, emeryt, mam łazić