Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

po dachu, jak kot! Niechże pan January sam spróbuje; ja poślę po niego, zobaczymy, zobaczymy. Nagadam mu przykrości, impertynencki list mu poślę... Tak list, list, to będzie najlepiej — poczekaj że żmijo, ja ci napiszę, aż ci w pięty pójdzie, skwaśniejesz jak niezakorkowane piwo i zębami zgrzytać będziesz, o ile je masz jeszcze. Poczekaj, poczekaj przyjacielu.
Aby zamiar natychmiast w czyn zamienić, zaczął szukać papieru i atramentu, ale weszła służąca, mówiąc:
— Proszę pana, pani prosi na obiad...
— Co?!
— Na obiad pani prosi...
— Teraz?! o godzinie pierwszej? chyba oszalałaś dziewczyno.
— I... proszę pana... nie jestem waryatka.
— Ale czy ty nie wiesz nieszczęśliwa, że ja od czterdziestu lat jadam obiad punktualnie o trzeciej, o trzeciej punkt... od czterdziestu lat... regularnie, co dzień.
— Skąd ja mogę wiedzieć?
— To pyszne! cały świat o tem wie, czy rozumiesz — cały świat! W restauracyi, gdziem się stołował, wiedzą, koledzy moi wiedzą, służący mój wiedział, ja wiem, a ty dla czego nie wiesz?!
— Bo nie wiem, proszę pana...