Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/101

Ta strona została skorygowana.

— Jo, Wojtek masz recht. Ja mówilem żeby Fritz ze mną szla; aber to nie jest dobry...
— I mnie się widzi że nie.
— Ja sama pójdzie od stajni, ty Wojtka od pola, a Fritz będzie pilnowal od gościniec. Który zlapie będzie robil krzyk, dwa drugie przyleci i zlodzieja nasza!
— Dobrze panie majster! zje on djabła wpierw nim się nam wymknie.
— Gut, gut, Wojtka, można bić, aber kość nie lamać, bo to kryminal jest.
— Dla niego, ale nie dla nas.
— Kastor, hier! — odezwał się Balcer i pogłaskawszy psa, zaczął się powoli skradać ku ogrodowi.
Frytz i Wojtek pobiegli na swoje stanowiska, starając się jednak nie robić najmniejszego szmeru.
Tłusty pies, jakby rozumiał taktykę swego pana, szedł powoli, nie szczekając, oglądał się tylko i kręcił ogonem.
Na niebie ukazała się większa chmura i zasłoniła księżyc, zrobiło się zupełnie ciemno, jakby na szczęście dla osaczonego złodzieja, czy kogoś co się do domostwa Balcera podkradał.
Zdawało się młynarzowi, który najbliżej domu miał swój posterunek, że drzwi od ogrodu skrzypnęły i że jakaś postać, sylwetka, cień ledwie dostrzeżony, wymknął się i zniknął w kukurydzy.
Niemiec oddech w sobie zatrzymał. Zdawało mu się że w skroniach, w uszach uderzają mu jakieś młoty, że dokoła siebie słyszy szum i turkot jakby siedmiu wiatraków.
Potarł ręką czoło.
— Das ist aber unmöglich! — szepnął. — Jo, um Gottes-willen, unmöglich!...
Zatrzymał oddech w sobie, nasłuchiwał.
Zdawało mu się, prawie pewny był nawet, że liście ku-