Nadomiar błyskawica przyszła mu w pomoc i oświetliła na chwilę całą okolicę wiatraka złoto-seledynową jasnością.
— Łapaj! trzymaj! — wrzasnął Wojtek, puszczając się za uciekającym.
Na ten krzyk Fritz nadbiegł i rozpoczęła się gonitwa. Uciekający pod wpływem trwogi widocznie tracił przytomność umysłu, gdyż biegł nie wprost przed siebie, lecz jakby po łuku i zamiast się oddalać, zbliżał się powtórnie do zabuwań Balcera.
Stary młynarz, dość otyły i ciężki, sapał jak miech i krzyczał:
— Trzymaj!... trzymaj tego galgan!
Kto wie, czyby pogoń nie była się pomyślnie dla uciekającego skończyła, czy nie byłby się wymknął z rąk młynarczyków, gdyby nie pies. Ten gonił milczkiem i znienacka rzucił się na swoją ofiarę.
Uciekający krzyknął przeraźliwie i rozpoczęła się walka. Widocznie człowiek miał w ręku kij, czy szpicrutę, bo słychać było od czasu do czasu bolesne skomlenie psa, a potem nowe, jeszcze bardziej zażarte, wścieklejsze ujadanie.
Dopóki napastowany stał na miejscu i bronił się — pies nie mógł go atakować zębami; natomiast gdy uciekać chciał, pies rzucał się śmiało i zmuszał człowieka, żeby stał na miejscu.
To zatrzymanie zbiega zapewniło zwycięztwo młynarczykom.
Dopadli do wrzekomego złodzieja i rzucili się na niego z całą zawziętością.
Słychać było przekleństwa, krzyki, szamotanie się; nareszcie wszyscy padli na ziemię. Zwyciężony i zwycięzcy tarzali się w błocie — zadając sobie razy wzajemnie.
Balcer sapiąc pospieszał na plac boju.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/103
Ta strona została skorygowana.