Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/105

Ta strona została skorygowana.

Był bardzo zachmurzony i poważny, jak sędzia, który ma wydać ciężki wyrok.
Po chwili Fritz i Wojtek wepchnęli do izby człowieka w stanie godnym pożałowania. Przemokły do nitki, powalany błotem, z twarzą zapuchniętą i zakrwawioną, z rękami związanemi w tyle — stanął przed Balcerem dygocząc z przestrachu.
— Ty galgan, po co chodzil do stajnia? — zapytał Balcer.
— Ja wcale nie chodziłem do stajni!
— Ah! ty w ogrodzie byla?! tobie co tam podobal? groch tobie podobal?!
— Niech mi pan nie mówi „ty“ — pan dobrze wiesz kto ja jestem.
— Jo, jo, ja wiem, ty zlodziej jest. Wojtek zaprzęgaj koń, odwieźcie tego kawalera do wójt. Związać, pilnować, bo taki galgan może będzie chciala uciekać.
— Panie Balcer! ja panu wszystko powiem. Każ pan odejść tym łajdakom.
— Ej, stulisz ty gębę?! — krzyknął Wojtek.
— Panie Balcer, czyż pan mnie nie poznaje? Czy pan nie widzi, że to omyłka! Na Boga żywego! każ pan im odejść, porozumiemy się w dwóch słowach!
— Aha! On chce zostać z panem sam, bo może co złego myśli.
— Panie Balcer! jeżeli w Boga wierzysz, — jęczał delikwent, — dość już tego.
— No, no, idź Wojtek i ty Fritz także. Odejdzcie, aber jak ja zawolam, żebyście zaraz przyszli.
— Ho, będziemy, będziemy, panie, na każdą chwilę.
Gdy chłopcy wyszli, Balcer zapytał swego więźnia:
— Co chcesz?