Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/107

Ta strona została skorygowana.

— O!...
— To nie o! nie o! mój panie, ale czyn zbrodniczy, niegodziwy, do którego i pan rękę przyłożyłeś!
— Przepraszam pan sekretarz, — rzekł z największym spokojem niemiec, — aber ja do pana ręka nie przykladalem... moje chlopaki chyba....
— Jeszcze żarty pan sobie ze mnie stroisz?! Co się panu zdaje! w co ufasz szwabie jeden? w swoje pieniądze może? Żebyś miał dziesięć takich wiatraków jak masz i dziesięć razy tyle gotówki co masz, to się z moich rąk nie wydobędziesz, ja się potrafię zemścić! Ja was w kozi róg zapędzę!
— Gdzie nas pan sekretarz chcial zapędzić?
— Zobaczysz! Przekonasz się, — krzyczał Boberkiewicz, ośmielony spokojem niemca, — zobaczysz łajdaku... nie wyjrzysz z kryminału!
— I co więcej?
— Co więcej! Dość ci będzie tego co cię spotka. Poczekaj, u nóg mi się będziesz włóczył, jak pies...
Zmęczony szarpaniem się, bójką i gniewem, pan sekretarz umilkł i zaczął chodzić po izbie wielkiemi krokami.
Młynarz przysunął mu ławkę.
— Niech pan sekretarz siada, — rzekł.
— Aha, teraz prosisz siedzieć! Wiedziałem że się pan upokorzysz, że zechcesz robić zemną układy, ale ja będę twardy jak mur! niewzruszony będę!... Nie daruję!
— Czy pan sekretarz już przestala gniewać?
Boberkiewicz spojrzał uważnie na młynarza. Nagle przyszła mu myśl, żeby wyzyskać okoliczności i ubić interes odrazu.
— No, cóż tam, — rzekł, — nie łatwo przestać się gniewać gdy się jest ciężko pokrzywdzonym, tak jak ja, przez pana i przez pańskich ludzi. Jednak, jeżeli... to jest jeżeli....
— Co pan chce mówić?