Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/108

Ta strona została skorygowana.

— Jeżeli zaproponuje pan układ, na warunkach któreby pogodzić mogły interesa obudwóch stron, jeżeli będę widział z pańskiej strony dobre chęci... bo wiesz pan przecie że rozmaicie bywa... Można mieć nieporozumienie, można się posprzeczać, ale w rezultacie... No... ja słucham pańskich propozycyj, panie Balcer.
— Ja nie rozumiem....
— Mówię wyraźnie, że chcę usłyszyć co mi pan proponuje...
— Ah! jo — no gut, gut, zaraz się pan dowie.
To rzekłszy, Balcer, zbliżył się do drzwi, zamknął je na dwa spusty i schował klucz do kieszeni, poczem stanąwszy przed Boberkiewiczem, rzekł:
— Pan do tej pory gniewal, aber teraz moja kolej jest... teraz ja będę na ciebie gniewal, ty galgan! ty lotr! ty! ty....
Pan sekretarz zerwał się z ławki.
— Siedzial, — mruknął groźnie Balcer, — siedzial ty! sluchal! Stary Balcer mieć w ręku dobry moc, a ręki nie będzie żalowal.
— Co pan! co? co to jest?
— Ja powiem co jest... ty do ogród nie chodzil, ty konia kraść nie chcial, ale ty co innego chcial! Chciał balamucić ten glupi Róźka — ja na to nie pozwolić. Nie! nigdy. Róźka nie potrzebować takiego pana, Róźka jest dla Fritz, albo dla Wojtek, dla mlynarza jest!
— Panie Balcer, ja w najuczciwszych zamiarach, ja ożeniłbym się....
— Idź precz galgan! a jak raz jeszcze będziesz pokazywal tu swoja persona, to obaczysz jak my tobie mlynarski bal sprawimy. Proszę iść precz, ja nie chcę znać taki lajdak. Precz!
To mówiąc Balcer otworzył drzwi, ujął Boberkiewicza za kołnierz i pchnął go na dziedziniec.