Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— Mnie nie pasuje — ale odwokatowi co innego. On od tego jest żeby po sądach chodził.
— Cóż to za adwokat?
— Nie widziałem ja go na swoje oczy. Joel powiada że adwokat, to i adwokat... No — bądźcie zdrowi, ja idę.
— Et, lepiej do jutra zostawcie. Od rana będziecie mieli spokojniejszą głowę, to będziecie mogli wszystko jako lepiej rozkalkulować.
— Kiedy właśnie on adwokat dziś ma tu być. Mówił Joel, że tylko patrzeć jak przyjedzie.
— Umyślnie, według waszego interesu?
— Nie. Mnie się widzi, że on według owego lasu, coś za biedrzański serwitut mają gospodarze dostać... i co mają go zaraz Mendlowi sprzedać. Według tego oni sobie adwokata sprowadzają.
— Mogliby przecie i sami.
— Ale! tak wam się widzi, mój panie Kusztycki, a zawsze co adwokacka głowa — to nie chłopska!..
— Jak tam sobie uważacie wreszcie, mój Wincenty, według woli waszej i ochoty. Ja wam tylko powiem, że ani adwokat wam nie potrzebny, ani Joel. Lasu do sprzedania nie macie, a posiedzialność możecie sobie znaleźć wszędzie, gdziebyście sobie upodobali, niekoniecznie w tem marnem karczmisku. Wreszcie róbcie sobie jak wam się podoba...
— I pewnie, — odpowiedział Pypeć, — tak zrobię, jak będę uważał... a wy, panie Kusztycki, choć niby powiadacie że jesteście dla mnie taki życzliwy — po prawdzie, psia wełna, jeno mnie poniewieracie, jak nieprzymierzając burą sukę.
— Ale...
— Et! dalibyście, psia wełna, pokój! Rozum ja swój mam, cudzych mi nie potrzeba. Przepiję to swoje, a czy będę spał tu, czy tam, niech was o to głowa nie boli... do waszej kuźni spać nie przyjdę.