Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/124

Ta strona została skorygowana.

— Nie wypędziłbym.
— O wa! jaki to z Kusztyckiego pan! nie broniłby! powiada... ale ciekawość, ktoby się chciał ukłaść w takiem miejscu.
To mówiąc Pypeć, wyszedł na drogę i nie bardzo pewnym krokiem podążył w stronę karczmy.
Był tam już i wójt i sołtys i kilkunastu gospodarzy. Wszystkim chodziło o ów las biedrzański. Drzewo nieosobliwe tam wprawdzie, ale Mendel powiedział, że je zaraz kupi, a cztery morgi pola każdemu przybędzie. Cztery morgi! Nie bagatela to.
Zanim się stary Pypeć do karczmy przywlókł, już dyskusya była bardzo ożywiona, tem bardziej że kierował nią Mendel, który tylko co z „adwokatem“ nadjechał.
— Mnie ta nie pilno, — mówił sołtys, — taki ja dobry bez lasu, jak i z lasem.
— Oj waj! — potwierdził Mendel, — wiadoma rzecz. Co wam brakuje? Macie pieniędzy moc.
— A juści że mam.
— No — to się nie spieszcie. Na co wam ten gwałt? Komu pieniędzy trzeba temu pilno, to zrobi układ i dostanie swoje cztery morgi lasu. Jak tylko będzie zgoda podpisana, ja zaraz dam każdemu zadatek. Teraz się gospodarzom grosz przyda.
— Wiadomo że się przyda, — rzekł wójt.
— A drugą cześć, — ciągnął dalej Mendel, — to ja zapłacę wiecie kiedy?
— No?
— Drugą część ja wam dam na bez rok... o tej porze kiedy starego zboża i starych kartofli już wcale nie będzie — a nowe zboże i nowe kartofle jeszcze wcale nie będą.
— Na przednówku?
— Pfe! nie powiedzcie takie brzydkie słowo. Co to jest