Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/130

Ta strona została skorygowana.

— Pan adwokat ma racyę, — rzekł Mendel, — w kodeksie to jak w aptece, jedna maść może być boląca, druga może być gojąca, i sprawy tak samo. Co wy myślicie że bez pana adwokata potraficie co zrobić? Mnie się zdaje że nie. Wy powinniście pana adwokata posłuchać, on dużą grzeczność zrobił, on tu przyjechał do Biednowoli, choć wcale nie czasowy jest.
— Ha, — odezwał się Stępor, — jak przyjechał tak niech sobie odjedzie, my jego nie prosili żeby przyjeżdżał.
— A juści, — dorzucił sołtys, — nie zapraszał go tu nikt.
— Niech jedzie! niech jedzie! — zawołali inni chłopi.
Mendel za głowę się chwycił.
— Aj waj, moi ludzie, co wy dziś wyrabiacie?! Czy takim sposobem można zrobić z wami interes?
— Wy mnie zapłacicie za furmankę do Biednowoli, za furmankę od Biednowoli po pocztowej taksie; za dwadzieścia cztery godzin bałamuctwa, po rublu za godzinę, a prócz tego musicie mi powrócić wszystkie moje koszty, co ja w drodze wydałem na żywność, i wszystkie straty, jakie ja miałem przez to że opuściłem inne bardzo ważne, bardzo gwałtowne sprawy.
— Prawda, — dodał Mendel, — prawda, wy będziecie musieli to wszystko co sobie....
— Ale! — rzekł Stępor, — kto go tu sprowadzał niech mu płaci, my nie sprowadzali, nie prosili żeby do nas przyjeżdżał.
— A juści nie takie my głupie, — rzekł sołtys. — Mendel go sprowadził, niech mu Mendel płaci.
— Aj waj! wy nie głupie! To jest cała kimedya! Wy powiadacie że adwokat niepotrzebny, a kto wam zgodę z dzie dzicem napisze?
— Ta może i sam dziedzic napisać, a my podpiszemy jako że jest prawda.