Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Wódka do ucha nie idzie, jeno do grzdyki.
Stępor podniósł się z ławy i zbliżył się do Nuchymka.
— Ty sobie, panie adwokacie, czy jak cię tam zwać, zabierz swój papier i swoje kodeksy i zkąd przyszedłeś tam sobie idź. My sobie damy radę i sami.
— Nu, nu, zobaczymy, — rzekł Nuchymek. — Przekonamy się, kto zapłaci za moją fatygę.
— Ha, skoro nie chcesz, wola twoja, to my idziemy. Chodźmy ludzie, nie mamy co tu robić.
— Fe, fe! — zawołał Mendel, — dla czego wy Stęporze jesteście taki zawzięty? Jak adwokat pojedzie, to kto zgodę napisze?
— Żyliśmy tyle lat bez zgody, to możemy żyć i dalej — a jak będzie nasza wola, żeby zgodę zrobić, to i sami zrobimy.
— Czekajcie, nie bądźcie taki prędki, pogadamy. No, kupić nie kupić, potargować można, w handlu nie ma gniewu. Czy wy nie chcecie mnie sprzedać lasu?
— Dlaczego? Sprzedać możemy — tylko bez żadnych adwokatów.
— A kto zgodę z dziedzicem napisze? kto napisze?
— To już nasza w tem głowa.
Mendel szepnął parę słów do Nuchymka i wyprowadził go z izby. Chłopi zostali sami.
— Wiecie wy Janie, — rzekł wójt, — możeby to i lepiej było żeby on napisał. Powiadają, że to żydziak bystry, kuty na wszystkie cztery nogi.
— Niech sobie będzie, a ja wam powiadam, że bez niego się obejdzie.
— Ha, juści obejść się może, ale kto napisze?
— Ej wójcie, wójcie, i w mendalu chodzicie i pieczęć macie za cholewą i niby w kancelaryi siadujecie i o taką rzecz was głowa boli! Nie macie to pisarza?