Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/141

Ta strona została skorygowana.

dnym, czy na dwunastu, już ci to wszystko wraz, mój bracie, bo już ty nic znaczyć nie będziesz, tylko tyle co ten oto proch i ziemia, z których, na ten przykład, wzięty jesteś.
Tak Grzędzikowski tłómaczył Jasiowi równość wszystkich ludzi w obliczu śmierci, oraz przedstawiał mu i śmierć samą, jako pospolite, bardzo zwykłe zjawisko; ale pomimo tego, chłopiec na chorągiew żałobną i na schodki owe czarne zawsze nie bez obawy spoglądał.
Ku wieczorowi się miało, słońce chyliło się na zachód, czerwone, i przez okna kościelne rzucało snopy blasków na wielki ołtarz, na figury świętych, na złocone gzemsy filarów. Ślizgały się te blaski po ramach obrazów, po lichtarzach, po świeczniku kryształowym w środkowej nawie wiszącym, kładły się na posadzce kamiennej, wydeptanej, wyklęczanej przez ludzi.
Jaś siedział na chórze, przy organach i w granie się wprawiał — a widać zdatny był do tego, bo owo granie było równe, spokojne, właśnie jakby nie mały chłopczyna grał, ale sam organista.
Zapatrzony w nuty, które już nauczył się rozumieć, zasłuchany w poważne dźwięki — Jaś nie zauważył, że przez drzwi od zakrystyi wszedł proboszcz i usiadł w ławce przy ołtarzu. Nie spostrzegła też wejścia księdza i babina kalikująca Jasiowi — i chłopiec grał, nie wiedząc że ma pilnego słuchacza.
Ksiądz oparł głowę na dłoniach i może modlił się, może w medytacyę zapadł — a Jaś wciąż grał, i zeszła na tem godzina czasu, może i więcej. Podczas tego słoneczne jasności powoli, w miarę jak słońce obniżało się, uciekały z podłogi, pięły się coraz wyżej po ołtarzu, po ścianie, aż mignęły na najwyższym krzyżu ołtarz wielki zdobiącym i... znikły.
W kościele zaczęło robić się szaro. W dzwonnicy Grzędzikowski na „Anioł Pański“ dzwonił. Mrok zajmował