Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/143

Ta strona została skorygowana.

— Do szkoły pójdę od Wszystkich Świętych, jak już bydło przestanie chodzić na paszę, tymczasem pan Wawrzeńcewicz pokazuje mi trochę łaciny. Pieśni kościelnych sporo umiem.
— Wiem, wiem i do mszy świętej służysz nawet dobrze, bardzo dobrze. Ano, da Bóg będzie jeszcze z ciebie pociecha. Piotr poczciwina ucieszy się, jak mu o tem doniosę.
— O mój dziadzio kochany! gdzie on się teraz obraca? zawołał Jaś na wpół z płaczem.
— Chodź ze mną; pójdziesz na plebanię, to się dowiesz. Mam wiadomości od Piotra.
Uszczęśliwiony chłopak nie posiadał się z radości — taki szczęśliwy dzień miał dzisiaj. Ksiądz go pochwalił, pracę jego ocenił, od Piotra wiadomość jest! Byłby skakał i śpiewał z uciechy, ale nie wypadało przy duchownej osobie figlów wyrabiać.
Zamknął kościół, wziął klucze i poszedł ku plebanii powoli.
Ksiądz oczekiwał na niego na ganku, obrosłym dzikiem winem, którego liście gęste czerwieniały już, jak zwykle na jesieni. Ksiądz biednowolski był to staruszek suchy, zawiędły, niedużego wzrostu. Długie białe włosy spadały mu prawie na ramiona, a z pod brwi groźnie najeżonych, krzaczastych, patrzyły oczy niebieskie, takie dziwnie dobre i łagodno, jakby wyglądająca przez nie dusza cały świat umiłowała i objąć go pragnęła.
Niepokaźny człowieczek, ale duch wielki — i prawdziwie wielki, bo kilka tysięcy dusz swojej parafii w uczciwości i bojaźni Bożej utrzymywał, nauką łagodną, wyrozumiałością, przykładem dobrym. Ubogiego wsparł, błądzącego na drogę dobrą naprowadził, smutnego pocieszył — i chluby z tego żadnej nie szukał, nie wynosił się nad innych, nie pysznił...
Owszem, nieraz czy z małym, czy ze starym pogwarzył,