Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/153

Ta strona została skorygowana.



Cicho toczy się woda w onej rzeczułce, co na skraju Biednowoli pod samą prawie wsią przepływa i przez łąki się wijąc, gdzieś w oddali, w ścianie ciemnego boru ginie.
Cicho płyną wody rzeczułki i nie całują już kwiatków nadbrzeżnych, bo ich nie ma; tylko sitowie pożółkłe trącają, zeschłe, poczerniałe liście na falach swoich unoszą.
Jesień już późna.
Bydlę nie ma co uszczypnąć na pastwisku i wypędzane bywa więcej dla ruchu niż dla pożywienia, konia na łące nie ujrzy, tylko niewybredne chłopskie owieczki, kołtuniaste i kudłate, mogą jeszcze coś znaleźć na ugorach i rżyskach.
Pusto dokoła i cicho. Po drodze wozy nie turkoczą, bo błoto gęste wszelki ruch tamuje, na polach pieśni nie słychać, bo już nawet i babie lato dawno z wiatrami uciekło — ani bociana, ani jaskółki, ani ptaszków śpiewających nie ujrzysz. Pusto, głucho... wszystko odleciało gdzieś, uciekło, za dziesiąte góry, za siódme morza, tam gdzie lepiej, cieplej, weselej...
Wróble tylko i wrony tuliły się koło zabudowań, a nad polami w powietrzu ważyły się chyżolotne jastrzębie, upatrując kuropatw, lub choćby tylko marnej myszy, na ciężkie czasy...