gospodarz bogaty, zawsze prędzej może czas znaleźć i chociażby dwa razy na tydzień do sądu chodził, to go nie zuboży.
Łomignat chciał coś odpowiedzieć, lecz w tejże chwili rozległy się poważne dźwięki dzwonu.
— Co to? — zapytał kowal, — na co dzwonią?
— Nie wiem — toć nie święto, i nie na południe. Chyba kto umarł.
— Nie było słychać, żeby kto chory był w Biednowoli.
— Może z innej wsi.
— Może. Wieczny odpoczynek racz dać Panie, jemu, czy jej. Mrą teraz ludzie na urząd.
— Prawda, że jakoś mrą... w Biedrzanach w zeszłym tygodniu chłop umarł. Stary już był, to prawda, sam nie pamiętał ile miał lat... ale trzymał się jeszcze dobrze.
— Joel leci ze wsi, — rzekł Kusztucki, spoglądając na drogę. — Spytamy go, on pewnikiem wie co się stało.
— Joel! Hej Joel! — zawołał Łomignat, — niech-no Joel tu przyjdzie.
— Po co?
— Ano, ze wsi idziecie, coś się tam stało podobno.
— Co się miało stać? — odezwał się żyd niechętnie.
— Komu to dzwonią?
— Ja się na tem nie znam. Dzwonią to dzwonią. Czy ja się was pytam na co u nas trąbią w bóżnicy? To nie wasz interes, a tamto nie mój interes. Nie ma sobie czem głowy zawracać!
— Jakości Joel nie bardzo dziś rozmowny, — rzekł Kusztycki, — musiała go zła mucha ukąsić.
— Niech moich wrogów wąż ukąsi, — odpowiedział żyd. Ja nie mogę być rozmowny, bo pytacie mnie o takie interesa, co wcale nie są moje interesa. Idźcie do starego Grzędzikowskiego, niech on wam powie.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/157
Ta strona została skorygowana.