dzikowskim, wójt Sokół, sołtys, przybiegł i kowal prosto z kuźni, zasmolony sadzami, w fartuchu, tak jak stał przy robocie; poschodzili się niektórzy gospodarze — a najwięcej bab, bo te, jak wiadomo, są najciekawsze wszelkich przygód.
Nieznajoma umarła, wymówiwszy jeszcze przed śmiercią parę razy: Jaś, Jaś, moje dziecko — ale więcej nic się nikt od niej nie dowiedział.
Wójt, jak wójt, papierów zaraz jął szukać koło zmarłej — ale nic przy niej nie było, w owym zaś tobołku, który z sobą przyniosła, znaleźli trochę dziecinnego ubrania, kilkanaście złotych w gałganku i książkę do nabożeństwa, a w niej ładny obrazek.
Takie było dziedzictwo głupiego Jaśka.
Miał wójcisko kłopotu dosyć z pochowaniem nieznanej kobiety, bo nawet pisarz, co na wszystko przebiegi różne zna, nie wiedział co robić i do sądowego pisarza chodził po radę, ale że oba byli na taki interes jednakowo mądrzy — więc wójt aż do powiatu musiał jeździć.
Załatwiło się przecież wszystko jak należy — i po trzech dniach, na cmentarzu, pod samym parkanem, przybył świeży grób.
Po pogrzebie zgromadzili się ludzie przed cmentarzem i zaczęli radzić: co z dzieckiem zrobić? czyje ono będzie — kto je ma wziąć?
Kowal powiedział pierwszy:
— Jabym wziął, nawet zaraz bym wziął, żeby chłopak miał choć ze dwanaście lat i mógł już do miecha stanąć, ale po takim drobiazgu to mi nic.
— Pewnie że nic — odezwała się kowalka, — bo swoje dzieci mamy. Pięcioro Pan Jezus dał....
— Jabym też wziął, — mówił sołtys, — wziąłbym do gęsi, ale po takiem maleństwie cóż mi?
Jedni na drugich spoglądali — nie odezwał się nikt.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/16
Ta strona została skorygowana.