Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/161

Ta strona została skorygowana.

do onego lasu, do czterech morgów, do których żadnego prawa już nie miał, tak sobie to przypuścił do serca, że zaczął pić na urząd, z karczmy prawie że nie wychodził, obdarł się jak dziad, skołtuniał, zarósł na gębie, aż patrzeć żal. Widać i z tego nieboszczka zmartwienie miała duże... i może ono jej się do śmierci przyczyniło.
— Mnie się widzi że i pożywienia dobrego przy dzieciach nie miała... ale patrzcie-no, oto i Pypeć się wlecze od karczmy, musiał mu Joel powiedzieć.
— Nie bardzo mu jakoś pilno.
— Ale, jakże pospieszy, kiedy ledwie idzie, taki pijany.
— Chodźcie do kuźni Macieju, — rzekł kowal, — przymkniemy trochę drzwi.
— Zimno wam?
— Nie — ale patrzeć nie chcę na Wincentego, bo mi żal, zmarnował się nieborak na szczęt.
— Jak Biednowola Biednowolą, jeszcze takiego zatraceńca w niej nie było i chyba nie będzie.
— Ha! sam tego chciał, ja mu radziłem po dobremu, po ludzku, ale co to pomoże! Sprawiedliwie ludzie powiadają, jak Pan Bóg chce kogo ukarać to mu rozum odbierze. Nie ma już dla niego żadnego poratowania, zginie kiedy marnie w rowie przy drodze, albo u swego kochanego Joelka pod ławą.
— Źle, źle, mój panie Kusztycki, źle się dzieje!
— Wyjrzyjcie-no, czy przeszedł już Wincenty?
Łomignat przez uchylone drzwi wyjrzał i rzekł:
— Juścić powlókł się jak nie na swoich nogach ku wsi.
— No, niech sobie idzie z Bogiem, a my bierzmy się do roboty, trzeba z waszym wozem skutek zrobić, bo jeszcze dużo innych jest, to do reperacyi, to do całkowitego okucia z nowości. Trzeba się okrutnie zwijać, żeby wydążyć...