— Opuście co, mój panie Kusztycki, moj kochany, już ja wam w dubelt odsłużę.
— Nic. U mnie jedno słowo. Nie dwa, ani pięć, tylko jedno. Skoro chcieliście się targować i przekomarzać, to trza było do miasta wóz zaprowadzić; niechby wam żyd okuł.
— Kiedy wasze kucie lepsze.
— To płaćcie.
— Panie Kusztycki! majsterku, dyć nawet i pieniędzy kole siebie nie mam.
— To bajki, mój Macieju, sprawiedliwemu gospodarzowi można poczekać. Ile macie tyle mi dacie, a resztę po jarmarku, abyście mi dycht, akuratnie zapłacili.
Długo jeszcze Łomignat targował się z kowalem, nareszcie stuknęli się po rękach i zrobili zgodę, jako na uczciwych gospodarzy przystoi.
Ściemniało się....
Kusztycki czeladnikowi kazał kuźnię zamknąć i na kolacyę iść, a sam z Łomignatem udał się na wieś.
Przed chałupą niegdy Pypcia, w której teraz dzieci rządziły, stała gromadka ludzi. Grzędzikowski między niemi rej wodził.
— Jako, na ten przykład, — mówił, — nic nie będzie przez pomiarkowania i miary, przyszedłem oto z łokciem przymierzyć jaki nieboszcze dołek wykopać... Maleńki dołek, jako, na ten przykład, dla kurczęcia... trumienka krótka, na ten przykład... widać babinę skurczyło, na ten przykład, po śmierci.
— Co wy tam pleciecie! — zawołał Florek, syn nieboszczki, byli małe za żywota, są małe i po śmierci.
— Głupiś ty, na ten przykład, Florciu, żebyś tyle praktyki miał co ja, tobyś nie plótł trzy po trzy...
— Ale!
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/163
Ta strona została skorygowana.