— Cicho, cicho! — zawołał Kusztycki, — sołtys idzie.
Przez tłum przepychał się Józef Gwizdał, sołtys biednowolski, a za nim dwaj chłopi z wielkiemi pałkami w rękach.
— Ustąpcie się, które tu jesteście! — zawołał sołtys, — ustąpcie, bo ja tu nie z ciekawości, jeno z potrzeby.
— Kogo wam trzeba? — zapytała Nastka, córka Pypcia.
— Twojej matki, — odrzekł.
— A dyć matka już nie żyją, nie dostaniecie od niej nic, choćbyście nawet dziesięć egzekucyi chcieli robić.
Sołtys nie zważał na to co Nastka mówi, zapytał tylko:
— Gdzie nieboszczka?
— Co wam do niej? Pacierz chcecie zmówić, to mówcie.
— Pacierz pacierzem, jako że za umarłych zawdy się modlić należy — a wy chłopcy chodźta. Jako jesteście wartowniki, więc będziecie stali przy zmarłej i pilnowali, żeby leżała jak leży i żeby jej nikt nie ruszał, dopóki inszego przykazania nie będzie. Rozumiecie?
— Toć... rozumiemy... żeby nikt nie ruszał, ani synowie, ani córka.
— A wam co do córki i co wam do matki! — wołała zaperzona Nastka. — Chrześcijańskiego pogrzebu nie chcecie dopuścić, jeno stawiacie warty, jak nad wisielcem, albo topielcem jakim? Żeby nad wami kiedy wartę postawili!
— Cichaj Nastka, cichaj, — mówił sołtys powoli, — i z gębą nie wyjeżdżaj jak ze ślepą kobyłą na jarmark... bo pójdziesz kozę doić, jak niepyszna.
— Co wy tu za naczelnik, żebyście porządnym kobietom kozami odgrażali? Ja taka gospodyni na swoich śmieciach, jak wy na swoich, a jak będziecie się rozpanoszali, to wam przepowiem kosiorem, albo łopatą, jak ludzi szanować!
— Odstąp... pókim dobry. Mnie ani do ciebie, ani do
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/166
Ta strona została skorygowana.