Rozepchnął ludzi łokciami i powoli powlókł się ku karczmie.....
Kusztycki, Łomignat i Grzędzikowski poszli razem.
— Cóż wy na to, Onufry? — zapytał Łomignat dziada.
— Albo ja wiem.
— Ale, jak wam się widzi, podług waszego pomiarkowania?
— Hm... Złość ludzka, na ten przykład, jako wam wiadomo, wielka jest — zasie znów i człowiek mizerny, a bardziej jeszcze baba... też, na ten przykład, jako naczynie kruche... tedy... na ten przykład....
— I cóż tedy? — zapytał złośliwie Kusztycki.
— Tedy nic innego, na ten przykład, tylko: albo nieboszczkę dzieci zamorzyły — albo tak oto zmarła bez kruchość — swoją śmiercią.
— No, toście prawdziwie mądrze powiedzieli!
— Ha, powiedziałem, na ten przykład, prawdę; bo albo jedno, albo drugie — trzeciego w tem być nie może.
Po wsi snuły się gromadki ludzi, kobiety zatrzymywały się przed chałupami, koło studzien, i nie było innej rozmowy, tylko o nieboszcze, o sołtysie, wartownikach, o dzieciach złych, o sędziach i doktorach, co pewnikiem do Biednowoli zjadą i biedną Pypciową na drobne kawałeczki pokrają.
Już i wieczór zapadł i ściemniło się całkiem, a gawędy nie ustawały, bo juści taki wypadek na wsi to niepowszednia rzecz. W pamięci najstarszych mieszkańców Biednowoli nie ma, żeby się taka zła przygoda we wsi kiedy stać miała.
Sołtys Józef Gwizdał wybrał się do wójta. Nie lubił go, urzędu i honorów mu zazdrościł i sam wójtem chciał być, ale politykował, obojętnego udawał.
Chałupa wójta była na zewnątrz porządniejsza od innych, a w środku także niczego urządzona. Był w niej piec
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/168
Ta strona została skorygowana.