Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/169

Ta strona została skorygowana.

kaflowy, obrazów świętych moc, a nawet kanapka wyplatana i stolik okrągły, czerwoną serwetą okryty.
Już się wójt do snu zabierał, gdy sołtys do chałupy wszedł.
— Niech będzie pochwalony, — rzekł w progu.
— Na wieki. Witajcie Józefie, siadajcie!
— Nie czasowy ja — i nie na siedzenie tu przyszedłem, jeno po interesie, jako w urzędzie.
— A co się stało? przygoda jaka? nieszczęście?
— Nie wiecie? a toć wy przecie wójt... wasza powinność wiedzieć wszystko co się w gminie dzieje, a wy oto nie wiecie co w dziesiątej chałupie słychać... ale co mi do tego? ja swoje zrobiłem.
— Ej Józefie, toć wiecie chyba że i wójt wszystko wiedzący nie jest — jak co obaczy, lub co usłyszy to wie — a jak nie, to nie... Dziś jeździłem do lasu, dopiero co powróciłem, to i zkąd mam wiedzieć?
— Pypciowa stara pomarła.
— A, toć wiem, chłopak mi powiadał. Umarła, to umarła — toć i my wszyscy pomrzemy, mój Józefie... cóż w tem za osobliwość?
— Wójt z was bo wójt, wójtowską głowę macie — a ja zaś podług mego pomiarkowania wykalkulowałem sobie, że to jest osobliwość i postawiłem przy nieboszcze wartę, jako wam o tem powiadam — a teraz bądźcie zdrowi i róbcie dalej co chcecie. Mnie więcej do tego nic... a co mi tam? swoje zrobiłem i dość, a zresztą ja swojego patrzę, gospodarstwo mam, pieniądze mam...
— Czekajcie-no Józefie, — rzekł zaniepokojony wójt, — czekajcie, co wy za posądzenie macie? Powiedzcie-no.
— Ha, co ja za posądzenie mam mieć? Zmarła nagle i tylo, gadają że ją dzieci głodem zamorzyły i tylo... postawiłem tedy wartę i tylo...