Może nie jeden miał chęć zaopiekowania się dzieciną, ale... każdemu na przeszkodzie coś było. Ten swoich dzieci miał gromadę, tamten chował sieroty po siostrze, inny znów baby się bał....
— A dzieciak ładny, — odezwała się jakaś dziewczyna.
— Ładny to prawda, — dorzuciła Janowa, — i widzi mi się że nie chłopski, bo delikatny i koszulka na nim cienka, z kupnego płótna.
— Ciekawość!
— Ojciec musi być wielki nicpoń, skoro kobietę z dzieckiem na poniewierkę w świat puścił.
— Kużdy chłop jest taki, a inszy jeszcze gorszy, — odezwała się sołtysowa.
— A kużda kobieta sama nie wie co plecie, — rzekł kowal.
Na to między babami gwar się zrobił.
— Co on nam będzie dogadywał, — mówiły, — do miecha niech sobie idzie, do kuźni! Widzicie go, jaki mądry!
— Cichajcie, na ten przykład, ludzie! — zawołał Grzędzikowski, dziad kościelny, stary ale jeszcze krzepki człowiek, z nosem czerwonym jak burak, — cichajcie! Nie pora się przekomarzać, raz że stoimy przy poświęcanem miejscu, a powtóre, że przecie potrzeba coś, na ten przykład, z onem dzieckiem.
— Niech je Grzędzikowski weźmie.
— Jakbyście wiedzieli że wezmę — tylko niech się na ten przykład odchowa.
— Aha! mądrzyście!
— Niech podrośnie ot tyle, żeby miotłą mógł robić... będzie mi pomagał w kościele zamiatać, nauczę go na ten przykład śpiewać, dzwonić, do mszy służyć i będzie sierotka na chwałę Bożą pracował — i do złego nie dopuszczę go, i jakby co, to zaraz, na ten przykład, po ojcowsku oćwiczę.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/17
Ta strona została skorygowana.