Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/172

Ta strona została skorygowana.

— Niby według czego?
— Miałabym dużo zachodu; najprzód, że w kozie trzymam teraz kaczki i w nocy nie mogłabym ich przepędzać — a po drugie, że nie ma racyi aresztować Pypciów. Wierzcie mi, ja prawo dobrze znam.
— Skoro są sielmy, truciciele i morderce...
— Któż wam powiedział że są...
— Ludzie posądzają.
— Ludzie! cóż tam ludzie? To nie jest dowód...
— Zawdy, widzi pani, dymu bez ognia niema.
— Oj wójcie! wójcie! w coby się ta wasza gmina obróciła, gdyby mnie tutaj nie było? Robilibyście głupstwa jedne po drugich, skandal za skandalem...
— Nie rozumiem ja co pani pisarka powiada, jaki tam skandal? Pierwszy raz słyszę takie paskudne przezwisko...
— Wytłómaczę wam. Pypciów młodych, ani córki, ani zięcia nieboszczki nie możecie aresztować, ani wiązać.
— A jak się co wykryje — a oni zaś, na to mówiący, uciekną... to kto będzie za nich odpowiadał? Czy to pani nie wiadomo co to jest wójtem być, to już najmarniejszy los. Spali się chałupa — ciągną wójta, utopi się kto — wójta, woda z rzeki wyleje, też wójta — tak że człowiek sam nie wie co zkąd na niego spadnie.
Pani Domicella uśmiechnęła się.
— Eh, mój wójcie, — rzekła, — nie taki djabeł straszny jak go malują, tylko trzeba rozum mieć i wiedzieć jak sobie radzić.
— Dyć niby ja to na swoją chłopską potrzebę rozum mam, zaorzę i zasieję porządnie, koło konia, czy koło bydlęcia chodzić potrafię, ale jak przyjdzie do owych różnakich laportów a kodeksów i różnych różności, to mi się zaraz wszystko we łbie zmąci, że prawdziwie nie mogę pomiarkować co robić... choćby oto i dziś z tą nieboszczką Pypciową.