Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Ale nie!
— Powinniście byli nakazać i dla tego tak napisałam. Niech naczelnik wie, że w Biednowoli wójt nie malowany, ale prawdziwy wójt... jak się należy...
— I łgarz!
— To trudno, w polityce trzeba czasem skłamać. Nie mówcie już nic, tylko podpisujcie.
— A cóż tam o Pypciowej familii stoi?
— Nic nie stoi, na cóż?
— Ja myślałem, że skoro ludzie różne posądki mają, to trzeba było napisać co, na kogo i jak.
— Nie potrzeba — podpisujcie i zaraz trzeba posłać.
— Ha, skoro pani tak powiada...
— A naturalnie że powiadam, inaczej przecież być nie może. Nie znacie się na rzeczy.
— Eh, niech pani pisarka nie gada, że się nie znam, bo właśnie znawca jestem, i za dzisiejszy laport to święcie przyniósłbym pani pisarce porządnego koguta, jeno mnie przed moją kobietą wstyd...
— A cóż waszej kobiecie do tego?
— Juścić śmiałaby się ze mnie, że jako, chociaż niby wójt jestem, a przecie w kancelaryi muszę rebochy dawać.
— Chłopski rozum... — rzekła pani Domicella, wzruszywszy ramionami, — skąpstwo, szkaradne skąpstwo i więcej nic. A może wy myślicie, że ja dbam o waszego koguta?! Trzymajcie go sobie... Jeżeli co zrobiłam, to z dobrego serca. Podpisujcie raport i idźcie — mnie się chce spać. Co się tyczy koguta, dla was to może majątek... dla mnie nie. Mogę poprzestać na kluskach, nie potrzebuję kur zjadać, chociaż jestem cierpiąca i doktorzy mi to zalecają.
— No, ja ta znów nie jestem taki... jak dać... mogę i dać.
— Nie potrzeba. Wiem jaki z was kutwa.