Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/175

Ta strona została skorygowana.

— Ja kutwa?!
— Cała wieś o tem gada. Jesteście człowiek porządny, gospodarz dobry, wreszcie wójt, ale przytem sknera i liczykrupa jakiego świat nie widział.
— Co mnie pani pisarka dyfamuje?! Ja też mam swój ambit, w moim rodzie liczykrupów nie było.
— Nie znam ja waszego rodu. Niedawno tu jestem.
— Może pani pisarka nie zna, ale cała Biednowola zna, jako nasz ród tu siedzi Bóg wie od jakich czasów i wszystko w nim chłopy szczere byli.
— Zapewne... zapewne.
— A jeno; tak pani pisarka gada, jakby wiary moim słowom nie chciała dać, a ja pokażę swoją sztukę i jutro skoro świt, nietylko koguta, ale i kurkę pani pisarce przyniosę, żeby pani pisarka wiedziała jako nie jestem liczykrupa. Tera laport podpiszą, niech jeno pani pokaże w którem miejscu.
— Ot tu, u spodu.
Wójt zasiadł przy stole i, sapiąc, z trudnością podpisał swoje nazwisko. Pani Domicella włożyła papier w kopertę, zaadresowała zamaszyście i oddając wójtowi, rzekła:
— Poślijcież to zaraz, albo raniuteczko do dnia, i idźcie spać.
— Dobranoc pani pisarce. Niech będzie pochwalony.
— Na wieki... ale wiecie co, żebyście się sami nie fatygowali, to ja jutro przyślę swoją dziewczynę po przyobiecane kury. Nie wypada jakoś, żebyście wy wójt, mieli po wsi drób roznosić.
— Juści prawda. Pani pisarka ma zawdy swoje polityczne racyje.
— Ma się rozumieć... bez tego cóżbym znaczyła na świecie?!
Wójt poszedł do domu, pani Domicella została sami w kancelaryi. Ponieważ nie mogła spać, więc dla zabicia