Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/176

Ta strona została skorygowana.

czasu zaczęła czytać księgę cyrkularzy — ta jednak lektura prędko jej się sprzykrzyła, wzięła więc natomiast „Tajemnice dworu Madryckiego“ i pochłaniała je karta za kartą, po raz dwudziesty zapewne, stwierdzając tę niezaprzeczoną prawdę, że co prawdziwie piękne i wzniosłe, to się nigdy nie sprzykrzy.
Gdy nadjechał małżonek, przyjęła go obojętnie i z pewną wyniosłością.
— Ja duszko byłem... — zaczął się usprawiedliwiać.
— Nie potrzebuję wiedzieć gdzie pan byłeś. Wystarcza mi pewność, że ja nigdy nie opuszczam domu. Żyję tu, jak zakonnica w klasztorze, pilnuję porządku w gminie, staram się o kawałek chleba...
— Moja duszko...
— Nie jestem wcale twoją duszką i nie pragnę tego zaszczytu. Wielki mi honor być duszą takiego gamajdy!
— Ale...
— Daj pokój. Jeżeli jesteś głodny, to w szafie znajdziesz co do zjedzenia, chociaż jestem aż nadto pewna, że jadłeś już różne smakołyki.
— Jak cię kocham Domciu...
— Nie wierzę i niepotrzebuję słuchać. Idę spać. Jutro raniutko poślij dziewczynę na wieś, żeby, przyniosła koguta i kurę.
— Zrobiłaś jaki interes?
— Ja zawsze dbam o dom...
— Do kógóż mam posłać?
— Do wójta.
— Co? do kogo?!
— Tak, tak, gamajdo, do wójta. Ha! ha! ty od najgłupszej baby ze wsi nie potrafisz dwóch motków lnu wydobyć — a mnie sam wójt musi dawać podarunki. Dobranoc panu.
Rzekłszy to, pani Domicella wyszła, pozostawiając sa-