Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/181

Ta strona została skorygowana.

i ładu niema. A ojciec to mało na nas nakrzyczał, jak jeszcze na swojem był? a przecież porośliśmy na ludzi...
— Aj, mój panie Florku, ja to wiem, ja to wszystko wiem, ale zawsze lepiej, żeby oni nie gadali. Powiadają mądre ludzie tak: o kim dobrze mówią — temu dobrze, o kim źle mówią — temu już nie tak dobrze, a o kim wcale nie mówią — temu jest najlepiej. Przecież Florek, przepraszam bardzo, pan Florek, pan Florek jest kawaler...
— A juści.
— No, to pan Florek potrzebuje sobie ożenić.
— Ma się rozumieć, że potrzebuję.
— Spodziewam się, co jest wart gospodarz bez gospodyni? akurat tyle co bankocetel bez numeru. Niby jest rubel a nie rubel, niby pieniądz a nie pieniądz.
— Toć prawda.
— Pan Florek potrzebuje sobie ożenić i nie byle jak ożenić. Trzeba, żeby panna młoda miała choć kilka morgów gruntu.
— Mniej niż pięć, już najbiedniej pięć, nie wezmę, a skoroby miała dziesięć, albo i piętnaście to i owszem. Koniec końców, od pięciu nie odstąpię, żeby ona złota była sama i perłami nadziewana, to nie chcę.
— Ja wiem, a prócz tego pewnie pan Florek chce, żeby ona miała i krowę.
— Najbiedniej dwie... a po długim targu wziąłbym jedną krowę, a przy niej jałówczynę, albo byczka...
— Pewnie i pieniędzy pan Florek także żąda?
— Wiele to nie, ale zawdy choćby ze dwieście rubli muszą na stół położyć. Stare, dawne chłopy głupie byli, żenili się z dziewkami bez grosza, bez majątku — ale my już zmądrzeli, umiemy dobrze rachować!
— Prawda, ale dla czego pan Florek nie porachował tego, że jak o Florku będą ludzie gadali, jak na Florka będą