Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/183

Ta strona została skorygowana.

na wszystko jedna rada: aby wam tylko z parę garncy wódki utargować.
— No, no, — jak się podoba! Ja nie namawiam, ja nie każę, wolna wola słuchać, wolna nie słuchać. Co mnie do tego? Dużo mnie obchodzi, czy się Florek ożeni, czy nie ożeni! Czy będzie miał kobietę bogatą, czy dostanie taką żonę, co za cały majątek dostanie starą miotłę? Bądźcie zdrowi, mnie czas iść, na co ja mam tu siedzieć — po co? Kto mi da za to siedzenie trzy grosze?..
Joel rzekłszy to, ku odejściu się zabrał.
— Joel! — zawołał Florek.
— Ny?..
— Tak, czy siak... niech tam parę garncy będzie naszykowane.
— Do woli fundatorów, parę beczek nawet, — odpowiedział obojętnie żyd, i odszedł w swoją stronę.
Nie łatwo było sprosić do karczmy gromadę po pogrzebie starej Pypciowej, pomimo że „familija“ bardzo szczerze zapraszała. Był to pogrzeb nie taki jak wszystkie pogrzeby. Jakiś dziwny, opaczny. Nieboszczka pokrajana, opisana na wszystkie boki, dzieci nie płaczące, mąż jak na wpół głupi... Ksiądz słowo powiedział nad grobem, ale też nie takie jako zazwyczaj na pogrzebach mówi, bo więcej tam było o czwartem przykazaniu, o poszanowaniu rodziców, aniżeli o śmierci.
Ludzie wzdychali, spoglądali jedni na drugich, a kiedy Grzędzikowski grób zasypał, zaczęli się rozchodzić powarzeni i smutni...
Napróżno Florek zapraszał, jedni wymawiali się brakiem czasu, drudzy wcale nie odpowiadali. Sołtys odpowiedział jak zwykle:
— A mnie co?! ja swój grunt mam, pieniądze mam... dajcie mi święty pokój.