Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/186

Ta strona została skorygowana.

— Już ja wiem co jemu nastręczyć.
— Niedoczekanie twoje, psia wełna, — rzekł Pypeć, — niedoczekanie, żebyś ty, niedowiarku, gospodarzom sprawiedliwym żony miał raić. Ty swego pilnuj, psia wełna, żebyś za dużo wody nie dolewał i dubeltową kredką na szafie nie zapisywał i żebyś, psia wełna, nijakiego pieprzu, ani inszego ziela, albo wapna nie dosypywał... bo cię śmierć nagła, psia wełna, utłucze, że nie będziesz wiedział kiedy i jak...
Żyd splunął — obruszył się i byłby w każdym innym razie za drzwi starego wyrzucił, ale dziś musiał politykować. Dziś dla niego Pypeć miał znaczenie, jako pierwsza osoba na stypie.
— No, no, panie Wincenty, — rzekł łagodnie, — nie gniewajcie się. Nie chcecie żebym wam żonę raił, to nie będę. Czy ja was przyniewalam? Aj waj, jaką ja mam teraz okowitę! Jeszcze w naszej wsi takiej okowity nie było. Niech Grzędzikowski osądzi — on jest znawca! Ja wiem jaki to znawca! Sprobujcie-no panie Onufry.
Dziad namawiać się niedał. Łyknął haust potężny, splunął i ocierając twarz szorstkim rękawem kapoty, rzekł:
— Co prawda, to na ten przykład, prawda. Jest nasienie które wschodzi i jest insze niewschodzące, a ta wódka jest z nasienia wschodzącego, na ten przykład, ze żyta.
— O! macie recht, zaraz poznaliście że to z żyta! — zawołał Joel, — to znawca! ja sam myślałem, co ona z kartofli.
— Ale! z żyta, z żyta, wiadoma rzecz.
— Poczem tak Grzędzikowski miarkuje? — zapytał Florek.
— Ha, sposób mam. Wypiło się już trochę onej gorzaliny w życiu...
— Wieś by zalał... — odezwał się sołtys złośliwie.
— Pewnie, — odrzekł Grzędzikowski, — nawet i miasto głupiemi głowami brukowane — nietylko wieś.