Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— Florek! — odezwał się stary Pypeć, który piąte przez dziesiąte zaledwie coś z tej perory rozumiał, — Florek, ty, psia wełna, nie doszczekuj za dużo...
— Et, siedzielibyście ociec cicho, skoro wam ciepło i skoro macie co w grzdykę lać. Nie wasza głowa na to, żebyście zmiarkowali co ja myślę.
— Ho! ho! — wtrącił Grzędzikowski, — a to ci, na ten przykład, jajko chce dziś mądrzejsze być od kury!
— Cichajcie, cichajcie, — rzekł Stępor, zapalając fajkę, skoroć się taki mędrzec między nami znalazł, to godzi sie posłuchać. Dajcie mu się wygadać.
— Dobrze niech gada! niech gada! — zawołali chłopi.
Florek wychylił cały półkwaterek na kuraż.
— Ano, to powiem. Wszystkoście w garść zabrali. Wójt stary, sołtys stary, ławnicy w sądzie same grzyby... i co jest? po jakiemu jest? W gminie ładu żadnego, sołtysa możnaby ukraść i nie obudziłby się...
— A ty cyganie! — zawołał oburzony sołtys.
— Cichajcie! cichajcie! — rzekł Jan, — dać mu się wygadać — niech gada.
— A skoro przyjdzie do jakiego interesu, — ciągnął dalej Florek, — to zawdy musi być zmarnowany. Kto wam kazał brać po cztery morgi za serwitut, kiedy można było wziąść ośm, albo i dziesięć? Niedojdy oto jesteście i tylo. Żeby tak na nas młodych, to mybyśmy wiedzieli jak koło tego pochodzić.
— I jakżebyś chodził? — zapytał Jan.
— Naprzód: żadnej zgody! — a szkodę w lesie robiłbym codzień, chlastałbym jak we swojem, albo jeszcze i lepiej niżeli we swojem. Jednej nocy bym wywiózł chojaka, drugiej dęba, trzeciej dwa chojaki, ażby się dziedzicowi naprzykrzyło i dałby tyle morgów ilebyśmy tylko zażądali. A wy?! co wy... pójdziecie po to, żeby kłaniać się do ziemi i gnieść czap-