Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/190

Ta strona została skorygowana.

ki w garści, a żaden z was nawet się ostro nie odezwie — gęby otworzyć nie potrafii. Ho! ho! jakby na mnie przyszło wiedziałbym ja co gadać, musiałby szlachcic dać to co chcę!
— A jakby niedał?
— Niechby sprobował. Miałby takie bobrowanie po lesie, żeby mu bokiem całe gospodarstwo wylazło.
— A cóż ty myślisz, że w lesie nie ma gajowych?
— Ho! wielka mi rzecz gajowy! Jak gajowy ma rozum to nocami po lesie nie chodzi, a jak głupi i miesza się w nieswoje rzeczy, to na niego też może sposób być.
— Jakiż to sposób?
— A kołkiem po łbie, albo i siekierą — i skutek.
— A sąd?
— Co sąd? trzeba tak robić żeby nikt nie widział, to nie ma się czego bać.
— A sumienie?
— Et, wy tam zawsze z sumieniem! a sami pewnie wolelibyście mieć ze cztery, albo i z pięć włók gruntu, niż kilkanaście morgów.
— Słuchaj-no Florek, — rzekł po namyśle Stępor, — prawdę powiedziałeś, że ty dobrą głowę masz... ale takich głów na świecie nie brak, dość ich po kryminałach siedzi.
— Ja nie siedziałem i siedzieć nie będę.
— Nie zarzekaj się, na ten przykład, Florciu, — odezwał się Grzędzikowski, — nie zarzekaj, jako że człowiek nie wie ani dnia, ani godziny. Może ci jeszcze przyjść na taki koniec, robaczku.
— Głupi stary! — krzyknął Florek.
— Bez obrazy Boskiej, na ten przykład, mogę ci dać dobrą radę: jeżeli starym nie chcesz być, tedy się za młodu, na ten przykład... powieś.
— Sami się powieście!
— No, no, — rzekł sołtys, — osobliwy teraz świat. Wi-