królów, od panów wielkich, od różnego narodu, przez tyle lat zbierało się i uzbierało, złota, pereł, kamieni drogich, ornatów, kielichów, lichtarzy. Aż was oczy rozbolą od blasku i jasności.
Piotr opowiadał cuda o jasnogórskim kościele i klasztorze, Jan słuchał z największą uwagą i tak zbliżyli się do wsi.
— Mój Janie, — odezwał się Piotr, — mam ja tu dla was i dla dziatek waszych medaliki i obrazki — zaraz dam, jak jeno do chałupy przyjdę, ale proszę was pchnijcie kogo do organisty po Jasia.
— Mała rzecz, parobek przeleci... ale... patrzcie-no, kto to od nas tak pędzi przez wieś, aż kurz za nim leci... ano, nikt to inny, tylko właśnie wasz Jaś.
— A zkądżeby?
— Pewnie do nas przyszedł i zmiarkował, że wy idziecie. Przebiegły to chłopak, wszystkiego się domyśli.
Istotnie Jaś, który był u Stęporów przed domem, najpierw poznał woły, co i nie trudno mu przyszło, bo obadwa Janowe woliska były czarne, łyse, a łby miały jak latarnie, przy wołach poznał i Stępora, a obaczywszy obok niego dziadka z siwą brodą, ani wątpił że to Piotr.
Chłopak domyślił się, przeczuł, że to jego opiekun, jego najukochańszy dziaduś nadchodzi. Puścił się więc ku niemu pędem strzały, a kiedy dobiegł, chwycił jego pomarszczone, opalone dłonie i całować je zaczął.
Mówić nie mógł, bo zmęczenie i wzruszenie tamowały mu oddech.
Widząc to przywitanie serdeczne, stary Stępor szepnął:
— Dziw doprawdy, rodzony syn takby ojca nie witał.
I Piotr był bardzo wzruszony...
— Niech cię Bóg błogosławi, mój Jasiu, — mówił, — za to że szanujesz i kochasz starego...
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/198
Ta strona została skorygowana.