Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/217

Ta strona została skorygowana.

Balcer musiał dziś albo co dobrego zjeść, albo pieniądze znaleść, albo też co dobrego wypić?
— Znalazl co dobrego! to prawda jest. Słuchaj pan Kusztyczki, — rzekł zniżając głos, — ja was chcial jutro zabrać w drogę.
— A to po co?
— Trzeba zobaczyć na miejscu, duży robota jest. Ja wziąść ten duży mlyn, nie wiatrak, aber wodny mlyn w Wólce. Stara grat, aber my zrobić z niego nowy cacko. Pan Kusztycki będzie mial najmniej za sto rubli robota! ha!
— Dobrze, dobrze, dziękuję — ale na cóż panu Balcerowi drugi młyn? alboż to mało macie roboty przy wiatraku po całych dniach i nocach?
— No ja... to prawda, aber ja chcę wydać ten mój głupi Róźka, za Frytz...
— Za młynarczyka waszego?
— Jak on będzie mial młyn, to nie będzie już mój mlynarczyk, aber wlasny mlynarz i Róźki mąż.
— To prawda.
— Tak. No pan Kusztycki, nie balamucić. Chodźmy na maly pohulanka, na noc ja kazać zaprzęgać para szkapy, weźmiemy Frytz i pojedziemy do Wólka. Zobaczymy co tam potrzeba, pan Kusztycki brać miara na żelaztwo, a my z Frytzem nowe koła na warsztat — za dwa miesiąc będzie taka mlyn jak amerykańska. Chodźmy.
— Dobrze, — rzekł Kusztycki, odpasał fartuch i poszedł z Balcerem do karczmy...
Tam zastali Joela i jego teścia Mendla, który włócząc się za różnemi interesami po okolicy, wstąpił do Biednowoli na popas...
Zobaczywszy Balcera, Mendel skrzywił się i spojrzał na niego niechętnie.
— Dzień dobry, panie Mendel, — rzekł młynarz.