Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/220

Ta strona została skorygowana.

— Nie trzeba się tak bardzo cieszyć, bywa czasem wypadek. Młyn może woda zabrać... ogień spalić.
— Na woda grobla jest, na spalić jest fajerkasa.
— No, no...
— Ej panie Mendlu, — odezwał się Kusztycki, — juściż wam nie potrzeba przekomarzać się. Balcer kupił sobie młyn, bo widać tak mu według pomiarkowania jego wypadało — a waszego Berka licho przez to nie porwie. Znajdzie on sobie sposób do życia, bo żydzisko obrotny i pieniędzy podobno trochę ma.
— Rachowaliście?
— Nie rachowałem, ale ludzie wiedzą. Zresztą który to żyd pieniędzy niema.
Mendel splunął ze złości, nałożył fajkę, wziął z komina węgielek, zapalił ją i zatknąwszy ręce za pas, zaczął chodzić po karczmie.
Kusztycki z Balcerem raczyli się tymczasem, przerywając libacyę wybuchami śmiechu.
Mendel nachodziwszy się dość po izbie, usiadł przy stole i z Joelem rozmawiać zaczął półgłosem.
Musieli coś o niemcach mówić, gdyż młynarz zaczerwienił się po same uszy i zerwał się z ławy.
— Pan majster! — zawołał na Kusztyckiego, — te galgany żydy na nas gadają... ja rozumiem. Trzeba im aber dobry pytlowanie zrobić.
Kusztycki nie dał się o to długo prosić, zwłaszcza że popędliwy był z natury. Zawinął rękawy, plunął w garść i stanął w tak groźnej pozycyi, że Joel natychmiast uciekł do drugiej stancyi, a Mendel przezornie cofnął się za kratkę okalającą stół z wódkami.
Widząc że niemiec, cięty dobrze, gotów jest zrobić awanturę, i że kowal także od tego nie jest, Mendel usiłował załagodzić sprawę...